czwartek, 30 maja 2013

Rozdział 2

O tym, że warto wierzyć w siebie.

***

11 styczeń 2011 roku

         Tej nocy nie miałam żadnego proroczego snu. W ogóle o niczym nie śniłam. Wydawało mi się, że zasnęłam, a po minucie musiałam już wstawać. Prawdopodobnie było to spowodowane tym, że tuż przed zaśnięciem dopadł mnie olbrzymi stres, który wiązał się z moją rozmową o pracę. Miałam niecały jeden dzień, aby się do tego psychicznie przygotować. I byłam pewna, że mi się to udało. Jednak kiedy tylko położyłam się do łóżka, zaczęłam się denerwować. Paul wydawał się być całkiem normalnym i miłym facetem. Z drugiej strony w pracy mógł mieć całkiem inne oblicze. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać.
        Stres minął, kiedy tylko otworzyłam oczy i wyłączyłam budzik. Całkiem spokojna i opanowana szykowałam się do wyjścia. Pijąc poranną kawę, przeglądałam pocztę i słuchałam niemieckich wiadomości, które leciały w telewizji. Potem prasowanie ubrań oraz poranna toaleta. W trakcie nakładania makijażu, zjadłam śniadanie. Podczas tych czynności, które praktycznie zawsze wykonywałam w podobnej kolejności, nie myślałam, że obawy z wczoraj ponownie wrócą. Ale wróciły prawie natychmiast, gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi do mieszkania.
       Na parkingu przed blokiem, nie było prawie w ogóle samochodów. Większość moich niemieckich sąsiadów wybyła już do pracy. Grzebiąc w torebce w poszukiwaniu kluczy, podeszłam do mojego niebieskiego Peugeota 206 z 1999 roku. Było to moje ukochane cacko, na które samodzielnie zarobiłam. I do tej pory byłam z tego bardzo dumna, że potrafiłam to zrobić. Starałam się, jak najlepiej dbać o samochód, aby służył mi, jak najdłużej. W końcu nie zarabiałam w Polsce tyle, by móc pozwolić sobie na ciągłe zmiany pojazdów.
       Powtarzając sobie, że w końcu ogarnę burdel, jaki zapanował w mojej torbie, znalazłam klucze. Z triumfem na twarzy wsiadłam do środka. Zapięłam pas. Włożyłam klucz do stacyjki. Już miałam go przekręcić, kiedy dopadło mnie wczorajsze zdenerwowanie. Poczułam na plecach przebiegający dreszcz i złapałam się kurczowo kierownicy.
- Lena, co ty najlepszego wyrabiasz – pomyślałam, kręcąc głową. – Przecież nie masz szans na dostanie tej pracy. Pójdziesz i się zbłaźnisz. Tak pewnie będzie.
      Podskoczyłam, kiedy w samochodzie rozbrzmiał dźwięk mojego telefonu komórkowego. Spojrzałam na torebkę, jakby miała zaraz wybuchnąć. Przez chwilę wahałam się, czy po prostu nie uciec z powrotem do domu. W końcu wyciągnęłam komórkę i odebrałam.
- Tak?
- W porządku? Masz głos, jakby coś się stało – powiedziała Julia.
- Nic się nie dzieje.
- Jasne, bo ci uwierzę. Gadaj, co się dzieje. – Wzięłam głęboki oddech.
- Czy ja powinnam się w to pakować?
- W co?
- W tą całą pracę. Jestem pewna, że zgłosili się ludzie z dużym doświadczeniem. Ja nie mam żadnego. I…
- Zapomniałaś, co ci powiedział ten cały Paul?
- No, nie.
- Więc właśnie. Ty się naprawdę do tego nadajesz. Jedź i pokaż, na co cię stać. Bo jeśli nie pojedziesz, to wiesz, czym to się skończy.
- Tak. Będę mieć wyrzuty do końca życia, że nie spróbowałam.
- Właśnie. Dlatego zaciśnij tyłek i pokaż się z najlepszej swojej strony. Potem koniecznie daj mi znać, jak ci poszło – powiedziała, a po chwili dodała. – Lena jesteś tam?
- Tak. Po prostu się zamyśliłam.
- I co?
- Chyba masz rację.
- To już drugi raz w ciągu dwóch dni, kiedy przyznajesz mi rację. Co oni ci w tych Niemczech zrobili? – Zaśmiałam się. – Jedź, bo nie możesz się spóźnić. I koniecznie…
- Tak, dam ci znać.
- Ekstra. To do usłyszenia.
- Dzięki.
- Od tego mnie masz. – I rozłączyła się. Wzięłam kolejny głęboki oddech i włożyłam telefon z powrotem do torebki. Włączyłam mojego niezawodnego GPS-a, bez którego dojazd do Dortmundu byłby katastrofą i wprowadziłam adres siedziby klubu BVB. Odpaliłam silnik i po chwili, wyjechałam na ulicę, włączając się do ruchu.

        Podróż zajęła mi prawie pół godziny. W końcu z daleka zobaczyłam wysoki płot, zbudowany z drewnianych i metalowych części. Gdzieś w oddali zamajaczył mi wysoki budynek z mnóstwem szerokich, prostokątnych okien. Zwolniłam, podjeżdżając do czarno żółtego szlabanu. Tuż obok mieściła się duża budka z ochroną. Zatrzymałam się. Szczupły strażnik, otworzył okno i wychylił się w moją stronę. Zrobiłam to samo.
- Pani godność? – zapytał, przeciągając sylaby.
- Lena Błaszczykowska. 
        Spojrzał gdzieś w bok, gdzie prawdopodobnie musiał mieścić się jego komputer. Pokiwał głową, a następnie znów zwrócił się do mnie.
- Witamy w Dortmund-Brackel – powiedział z uśmiechem, podnosząc szlaban. Odwzajemniłam uśmiech i wjechałam w strefę Borussii. 
      Cały teren był olbrzymi. Oprócz biurowca, znajdowało się tu całe centrum szkoleniowe klubu – w tym jedenaście boisk oraz cały system odbudowy fizycznej. To właśnie tutaj trenują wszystkie drużyny BVB. Nie widać było tu prawie w ogóle śniegu. Wszystko było tak zgarnięte i dopieszczone, że wydawać by się mogło, że teren klubu znajduje się w całkiem innej strefie klimatycznej.
         Zatrzymałam się na wielkim parkingu, który znajdował się niedaleko głównego wejścia do budynku. Wzięłam kilka głębszych oddechów, dodając sobie jednocześnie pewności, że jakoś to będzie.  Chwyciłam za torebkę i wysiadłam z samochodu. Spojrzałam przed siebie. Gdzieś w oddali zobaczyłam, że jakieś dwie drużyny trenują na sąsiednich boiskach. Zarzuciłam torebkę na ramię, zamknęłam auto i ruszyłam w stronę szklanych drzwi. 
        Weszłam do środka i podeszłam do informacji, aby dowiedzieć się, jak dostać się na trzecie piętro. Nie miałam, bowiem czasu na błądzenie po całym budynku. Mężczyzna – również z ochrony- po sprawdzeniu moich danych, wytłumaczył mi, gdzie znajdę schody i windy. Podziękowałam i ruszyłam długim szarym korytarzem. Wszyscy mijani przeze mnie ludzie, byli płci brzydkiej i spoglądali na mnie, jak na intruza. Z pewnością prezentowali podobny pogląd, jak reszta facetów, że kobiety nie znają się na piłce nożnej. I uważali, że kobiety nie powinny mieszać się w sprawy ich klubu. To dodało mi tylko więcej energii i pewności siebie. Jeszcze bardziej zapragnęłam dostać tę robotę. W końcu nie ma nic przyjemniejszego od łamania zakorzenionych stereotypów.
       Wjechałam windą na trzecie piętro. Ponownie przywitał mnie szary i długi korytarz. Spoglądając na tabliczki z informacjami, zaczęłam szukać pokoju trzydzieści osiem.
- Lena? – Usłyszałam za plecami nieznany mi głos. Odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z wysokim brązowookim chłopakiem. Na jego twarzy malował się szeroki uśmiech, odsłaniający bielusieńkie zęby. Miał czarne krótkie włosy, postawione lekko na żel. Mężczyźni, których spotkałam po drodze ubrani byli w dopasowane koszule i ciemne dżinsy. Wszystko było w stonowanych odcieniach. On natomiast miał jasne spodnie i luźną, rzucającą się w oczy czerwoną koszulkę z krzykliwym żółtym napisem Ich bin der Meister. Pod pachą trzymał duży czarny segregator. Był tak oderwany od tej szarej rzeczywistości, że musiałam kilkakrotnie zamrugać oczami, aby przekonać się, że nie mam zwidów.
- Jesteś Lena? – zapytał po raz kolejny.
- Tak. Skąd…
- Skąd wiem? Paul powiedział, że przyjdziesz. Pewnie już zauważyłaś, że na korytarzach nie pojawiają się kobiety, więc łatwo domyśliłem się, że to musisz być ty.
- Nie ma tu kobiet? – wypaliłam nie mogąc się powstrzymać.
- Oprócz pań, które pracują w bufecie na parterze, to nie. Nawet prezes ma męską sekretarkę – dodał ze śmiechem. – Jestem Bastian Volkens.
- Lena Błaszczykowska. – Podaliśmy sobie ręce.
- Jak Kuba?
- Dokładnie.
- Jesteście spokrewnieni?
- Nie.
- Nie powiem, ale fajnie będzie mieć w zespole dziewczynę, więc postaraj się dostać tą pracę – powiedział, nadal uśmiechając się szeroko.
- Spróbuję.
- To chodźmy. Paul już na ciebie czeka. 
       Ruszył wzdłuż korytarza. Z każdym jego krokiem, pobrzękiwały zawieszone przy pasku klucze. Poszłam za nim, wsłuchując się w ten dźwięk. Bastian zatrzymał się przed drzwiami z numerem trzydzieści osiem.
- Chwila prawdy – rzucił przez ramię. Otworzył drzwi i wszedł do środka. – Paul! Zobacz, kogo znalazłem na korytarzu!
       Powoli wsunęłam się do pokoju i zrobiłam wielkie oczy. Gabinety marketingowców i PR-owców, które widziałam w filmach, wyglądały przy tym, jak sztywne więzienia dla ludzi pracujących za biurkiem. Bo muszę przyznać, że nigdy nie byłam w jakimkolwiek dziale marketingu. Dlatego moje wyobrażenie o tym miejscu budowałam na podstawie tego, co widziałam w telewizji czy w kinie. Zawsze przeważały tam białe łyse ściany, ciemne biurka z komputerami, na których panował idealny porządek oraz regały z książkami, teczkami i segregatorami. W pokoju, który należał do Paula i jego zespołu było całkiem inaczej. Było to pomieszczenie w kształcie litery T. Tu na białych ścianach wisiały kolorowe proporce, szaliki oraz plakaty – wszystkie w tych samych klubowych barwach. Pod drugiej stronie, też na ścianie, tuż przy drzwiach poprzyczepiane były kolorowe kartki. Z pewnością pracowano nad jakimś projektem.  Słońce z łatwością wdzierało się przez olbrzymie okna, oświetlając zawalone papierami, teczkami i kolorowymi ulotkami trzy biurka. Tylko jedno wyglądało na opuszczone, jakby nikt przy nim nie pracował. Na podłodze znajdował się zielonkawy dywan, imitujący swoim odcieniem murawę boiska. Przy drzwiach znajdowała się także duża szafa z suwanymi drzwiami. Przy wejściu, na całej ścianie stał brązowy regał, również zawalony papierami, książkami i segregatorami. Naprzeciwko regału stała długa skórzana kanapa, fotel oraz szklany okrągły stolik. Miałam wrażenie, że panuje tu totalny, ale kolorowy chaos. Chaos, który zespół Paula potrafi jakimś cudem ogarnąć.
- Miło cię widzieć – powiedział Paul, podchodząc do mnie. On też ubrany był w luźną zieloną koszulkę i jasne dżinsy. W swoich czarnych spodniach i białej koszuli, wyglądałam przy nim, jak szefowa, która wita się ze swoim podwładnym.
- Ciebie również.
- Poznałaś już Bastiana?
- Tak. Poznaliśmy się – odpowiedział za mnie.
- Pracuje w marketingu i public relations – poinformował mnie Paul. – Zaraz też poznasz naszego rzecznika. Niedługo powinien tu być. Napijesz się czegoś? Kawy? Herbaty? Coli?
- Może być cola. 
       Paul kiwnął głową i ruszył w stronę drzwi. Otworzył je i wszedł do sąsiedniego pomieszczenia.
- Tam mamy taki nasz mały magazyn połączony z pomieszczeniem gospodarczym. Jest tam zlew, mała lodówka i czajnik oraz chyba tona papierzysk – wytłumaczył Bastian. Następnie rozejrzał się po pokoju. – Nie myśl, że jesteśmy bałaganiarze. To kontrolowany chaos.
       Kiedy wybuchłam śmiechem, Paul wrócił. Podał mi zimną puszkę coli i utkwił we mnie zaciekawione spojrzenie.
- To może zanim zjawi się Markus, opowiem ci trochę o nas – powiedział Paul. Zgarnął trochę papierzysk i usiadł na brzegu swojego biurka. Wskazał mi głową sofę. Usiadłam.
- Nasz zespół składa się z czterech osób. Tą czwartą możesz być ty – odparł, wskazując na mnie ręką. – Ja, jako wasz mega wymagający dyrektor tyran. – Bastian zachichotał. – Sprawuję kontrolę nad wszystkim, co w naszym dziale się dzieje. Kontaktuję się też z innymi działami, aby wszystko ładnie i sprawnie chodziło. Markus jest rzecznikiem i on odpowiada za kontakty z mediami. Bastian najczęściej pracuje ze mną przy zadaniach marketingowych i PR-owych. Przeważnie zwiewa, gdy ma coś zrobić dla Markusa.
- Bo ja wiem, czy mnie nie wystawi na pożarcie tym hienom?
- Jest grafikiem z wykształcenia i świetnie radzi sobie z komputerami – ciągnął Paul, ignorując Bastiana. – Czwarta osoba zajmuje identyczne stanowisko, co on. Też bardziej będzie pracować przy różnych projektach i organizacji, niż z mediami. Ale czasem zdarzyć się tak może, że Markus będzie potrzebował jeszcze kogoś, dlatego musi być to osoba, która nie będzie się tego bać.
- Ja się nie boję – wtrącił Bastian. Paul zaśmiał się. – Po prostu się na tym nie znam.
- Tak sobie wmawiaj – odpowiedział Paul, a ja uśmiechnęłam się. – Mam nadzieję, że ty nie będziesz mieć obaw, jeśli będziesz musiała wejść w relację z mediami.
- Nie – odpowiedziałam z pewnością w głosie. – Przez rok pracowałam na pół etatu, jako reporter w gazecie. Stałam po tej drugiej stronie, więc wiem miej więcej, czego mogę się spodziewać.
- Super – rzucił Paul. 
        Drzwi otworzyły się. Do środka wszedł mężczyzna, w koszuli w niebiesko białą kratę z krótkim rękawkiem. Przejechał dłonią po brązowych włosach. Poprawił okulary w grubych czarnych oprawkach i spojrzał na mnie. Widziałam jego duże niebieskie oczy. Uśmiechnął się i podszedł do mnie.
- Markus Krause – powiedział, podając mi rękę.
- Lena Błaszczykowska.
- Jak Kuba?
- Tak.
- Nie są spokrewnieni – rzucił Paul, widząc, że Markus otwiera usta.
- A, spoko – odparł. – Długo czekacie?
- Trochę – odpowiedział Paul.
- Sorry. To, co zaczynamy?
- Tak. – Paul zszedł z biurka i spojrzał na mnie z uśmiechem. – Lena, pora na twój test umiejętności. Gotowa?
- Bardziej już nie będę.

        Okazało się, że każdy z nich przygotował dla mnie po jednym zadaniu. W taki sposób sprawdzali umiejętności kandydatów. Na pierwszy ogień poszło graficzne zadanie Bastiana. Miałam stworzyć zarys plakatu, który zachęcałyby do zapisania dzieciaków do klubu Borussii. W tym zadaniu wykorzystałam maskotkę klubową oraz dzieciaki już będące w klubie. Do tego hasło odnoszące się do ich marzeń, które pokazywałoby jednocześnie, że piłka może być prawdziwą pasją. Wszystko to złożone z prostych słów, które trafiłyby do dzieci. Miałam na to pół godziny. Po zaprezentowaniu swojego pomysłu, Bastian pokazał mi uniesiony kciuk do góry.
        Następnie Markus sprawdził moją wiedzę na temat klubu, bombardując mnie pytaniami, które często mogą paść z ust dziennikarzy. Jeśli czegoś nie wiedziałam, lałam tak zwaną wodę.
- Niezła ściema – podsumował Markus ze śmiechem. – Ale gdybym nie wiedział, jak jest naprawdę to bym to kupił.
- Obiecuję, że jak dostanę tą pracę, to będę z newsami na bieżąco – powiedziałam z uśmiechem.
- Trzymam cię za słowo, bo nie znasz dnia ani godziny, w której zechcę cię sprawdzić.
       Ostatnie zadanie należało do Paula. I to właśnie ono wisiało na ścianie przy drzwiach. Cała trójka twierdziła, że bardzo często właśnie na nim wykładali się kandydaci. Dotyczyło zarządzania w sytuacji kryzysowej. Paul stworzył fikcyjny, ale głośny problem, z którym nasz dział musi się zmierzyć. Ja miałam się wcielić w osobę decyzyjną i sporządzić plan działania. Mogłam wykorzystać wszystkie znane mi techniki. Miałam na to pół godziny. Tak, więc analizowałam każdy fragment tekstu, wykresu i statystyk, aby w głowie stworzyć zarys planu. W końcu pewna tego, co powinnam w danej sytuacji zrobić, odwróciłam się do pozostałych i zaprezentowałam rozwiązanie, aby klub nie był narażony na duże straty wizerunkowe.
- Ładnie – stwierdził Paul. – Wprowadziłbym kilka zmian, ale jest naprawdę dobrze. Podoba mi się twój tok myślenia.
- Skąd ją wytrzasnąłeś Paul – zaśmiał się Bastian.
- Masz jeszcze, jakieś asy w rękawie, o których nam nie powiedziałaś lub których nam nie pokazałaś? – zapytał Markus.
- Mogę się też przydać w kontaktach z obcokrajowcami lub z zagranicznymi mediami.
- Znasz jakieś języki obce? – zapytał Bastian.
- Posługuję się biegle w mowie i piśmie polskim, niemieckim, angielskim, rosyjskim, włoskim, hiszpańskim i francuskim. Mam też plan, aby rozpocząć naukę języka chińskiego lub japońskiego.
- Tobie się nudziło? – Zaśmiał się Paul. – Nie miałaś, co robić, więc wkuwałaś języki obce?
- Mam bardzo dobrą pamięć do języków. Nie muszę zakuwać. Słówka same mi wchodzą do głowy – powiedziałam z uśmiechem.
- Fajnie – skwitował Bastian. – Chodzący żywy słownik.
- Raczej chodzący translator – rzucił Markus. – Mogłaby robić za tłumacza.
- Było naprawdę dobrze – powiedział Paul, podchodząc do mnie. Uścisnął moją dłoń. – Naradzimy się, podsumujemy wszystko i zobaczymy, co dalej. Jeszcze dzisiaj damy ci znać, czy praca będzie twoja.
- Ok.

        Wyszłam z budynku, poprawiając pospiesznie szalik. Teraz, kiedy wynurzyłam się z ciepłego klubowego budynku, poczułam, że na dworze zrobiło się jeszcze zimniej niż było wcześniej. Z dyndającą torebką w lewej ręce, zlokalizowałam swój samochód. Podchodząc do niego, spojrzałam na przednią oponę. Przekrzywiłam głowę, aby lepiej się przyjrzeć.
- Cholera – syknęłam pod nosem. Właśnie podziwiałam piękną gumę, którą złapałam. Możliwe, że pojawiła się w czasie jazdy. Jednak byłam na tyle przejęta całą tą rozmową, że najnormalniej w świecie nie zwróciłam uwagi na to, że mam klasycznego kapcia w lewej oponie.   
      Klnąc pod nosem, wrzuciłam torebkę na siedzenie. Następnie podeszłam do bagażnika. Zaczęłam wyciągać potrzebne mi rzeczy. Już nie raz zmieniałam oponę, więc wiedziałam, co robić. Muszę jednak przyznać, że nie należało to do moich ulubionych zajęć.
- No, kur…
- Może ci pomóc? – Podskoczyłam, uderzając się czołem o bok bagażnika. Syknęłam z bólu. 
– Nic ci się nie stało? 
      Wyprostowałam się, pocierając ręką pulsujące miejsce. Odwróciłam się i spojrzałam na młodego chłopaka w czarno żółtym dresie. Na jego piersi widniało logo Borussii. Szatyn był ode mnie nieco wyższy, a jego brązowe oczy miały w sobie wesołe ogniki. Widać było, że bawi go ta cała sytuacja.
- Jest w porządku – powiedziałam, wyciągając koło.
- Pomogę ci.
- Dzięki, ale jestem dużą dziewczynką i wiem, jak zmienić koło – warknęłam.
- Ej, nie musisz się od razu denerwować – rzucił i ruszył za mną. Przetoczyłam oponę na przód samochodu.
- Nie denerwuję się. 
        Kucnęłam przy samochodzie. Chłopak stanął tuż obok, opierając się o jego bok. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i w dalszym ciągu uśmiechał się szeroko. Prychnęłam cicho pod nosem i zabrałam się za zmianę koła. Jednak dość szybko napotkałam przeszkodę. Śruby były tak mocno zakręcone, że nie chciały się ruszyć. Wstałam i już chciałam użyć do pomocy nogi, kiedy chłopak odciągnął mnie na bok.
- Zrobisz sobie krzywdę – powiedział stanowczym głosem. – Dasz sobie pomóc, czy nadal będziesz udawać damskiego terminatora?
- Ja…
- Tak, wiem. Umiesz zmieniać kolo. Wierzę ci na słowo. Ale ja – wskazał na siebie i znów się uśmiechnął. – Jestem dżentelmenem i nie pozwolę, aby kobieta się męczyła przy takim prymitywnym zajęciu.
- Ujęła mnie twoja postawa. Jestem w szoku. 
       Mrugnął do mnie i złapał za klucz. Zamieniliśmy się miejscami. Teraz to on zajmował się kołem, a ja oparłam się o bok samochodu i uważnie go obserwowałam. W ruch poszedł lewarek i opona zapasowa.
- Zaraz będzie po sprawie – odezwał się.
- Właśnie widzę. Dzięki.
- Jestem Mario.
- Wiem. Mario Götze, młody i utalentowany zawodnik Borussii – wyrecytowałam, a ten uśmiechnął się. – Przynajmniej tak piszą – dodałam ze złośliwym uśmieszkiem, wzruszając jednocześnie ramionami.
- Bo z powrotem założę ci tamtą oponę.
- Dobra, dobra. Luz.
- A ty?
- Co ja?
- Poznam twoje imię?
- Lena.
- Więc, co tu robisz Lena? – zapytał, zakręcając ostatnią śrubę. Następnie wyprostował się i spojrzał na mnie.
- Chciałam podejrzeć was pod prysznicem.
- Udało ci się?
- Nie, bo nie znalazłam szatni. – Mario wybuchł śmiechem. Pomógł mi załadować wszystkie rzeczy do bagażnika.
- Następnym razem pokażę ci, gdzie znajdziesz szatnie – powiedział, kiedy zamknęłam bagażnik.
- Tak? Skąd wiesz, że jeszcze się zobaczymy?
- Mam przeczucie.
- To się okaże. – Minęłam go i otworzyłam drzwi od samochodu. – Wielkie dzięki za pomoc.
- Nie ma, za co.
- Powodzenia w kopaniu piłki.
- Dzięki. 
        Wsiadłam do środka i zamknęłam za sobą drzwi. Włożyłam kluczyk do stacyjki i odpaliłam silnik. Mario pomachał do mnie. Odmachałam i ruszyłam w stronę szlabanu.

        Wieczorem zadzwonił Paul. Cała rozmowa przebiegła na spokojnie, choć w środku czułam, że jeszcze chwila, a emocje wezmą górę. Zrobiło mi się gorąco. Zapragnęłam, jak najszybciej zadzwonić do rodziców i poinformować ich o mojej nowej pracy. Bo Paul postanowił mnie przyjąć. Mnie, dziewczynę bez doświadczenia, ale za to z głową na karku, która – jak to powiedział – zna się na tym fachu.
- Od kiedy możesz zacząć? – zapytał.
- Od zaraz – palnęłam, a na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Bez przesady. My też czasem sypiamy. Może być jutro?
- Jak najbardziej.
- W takim razie do zobaczenia. Zaczynamy od dziewiątej. Miłej nocy.
- Dzięki i nawzajem.
- UDAŁO SIĘ! – krzyknęłam, kiedy Paul się rozłączył. Następnie rzuciłam się w stronę komputera. Musiałam powiadomić Julkę. Jednocześnie wykręcałam numer do rodziców.
- Mamo, nie uwierzysz - powiedziałam, wystukując hasło na klawiaturze. – Po prostu nie uwierzysz…

***
Kolejna część za nami. Ten rozdział wyszedł całkiem długi, ale postanowiłam go nie dzielić. Następny prawdopodobnie pojawi się za dwa tygodnie, bo mam egzaminy do zdania. 














A jak je zdam, to będę tańczyć taniec zwycięstwa, jak trener Klopp :D 
Pozdrawiam!

7 komentarzy:

  1. No i dostała pracę, tak myślałam :D
    Ubawiło mnie to pytanie, czy Błaszczykowska tak jak Kuba i czy to rodzina. Na miejscu Leny bym się lekko zirytowała, bo ileż można.
    Jestem ciekawa jak jej się ułoży współpraca z Paulem i resztą ekipy, oraz zawodnikami BVB.
    Pozdrawiam i życzę zdania egzaminu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tak samo, ale jak widać Lena przejawia, jak na razie spokój i opanowanie :) Powolutku będzie się toczyć to jej życie w Dortmundzie, a odnośnie kontaktów z resztą - to się okaże :)
      Dzięki :) Mam nadzieję, że zdam wszystkie hehe

      Usuń
  2. Ja się tam nie stresuje przed rozmową o pracę… bo do tej pory byłam na dwóch -,- w każdym razie, gdybym miała swój wóz też bym o niego dbała i dziwią mnie ludzie, którzy w samochodach mają syf jak w chlewie.
    Się zestresowała, dobrze, że Julka nad nią czuwa ;) Matko boska jedenaście boisk!? Po jednym dla jednego zawodnika… prawie :D
    Dobre pytanie, nudziło jej się? ;) Fakt, też bym się nauczyła hiszpańskiego i włoskiego, niemiecki to nie moja bajka od podstawówki się go uczyłam a z Niemcem bym się nie dogadała chyba, ze po angielsku :D Dobra za dużo gadam hehe
    Ten koleś co jej pomaga jest słodki ;D
    Wiedziałam, ze robotę dostanie. Paul na nią chyba leci ;)
    Swoją drogą nazwisko trenera zawsze mnie rozwala haha
    Katherine

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jakoś nigdy nie stresowałam się przed rozmową o pracę. Ani nawet w trakcie. Nie wiem, ale jakoś to wtedy zawsze po mnie spływa - choć nie wiem czemu hehe :D
      Tak niektórzy to potrafią zasyfić samochód, że aż strach wsiąść by czegoś nie złapać :p
      Ja nigdy nie miałam łba do języków obcych (niemieckiego mimo wieloletniej nauki nie opanowałam :D ) dlatego postanowiłam, że moja bohaterka będzie mieć do nich głowę. Choć nie powiem, że chciałabym znać duuuużo języków obcych, ale wiem, że to nie dla mnie i pogodziłam się z tym :) Musi mi starczyć polski i angielski.
      Przez chwilę musiałam się zastanowić, gdzie jej i kto jej pomagał - zaćmienie umysłu :D - ale już wiem, że chodzi o Maria. Tak słodziak :D
      Paul na nią leci? Aż się sama zdziwiłam :D

      Usuń
  3. żadnych asów w rękawie nie ma, taka już jest Polka. I doistała tą pracę, choć powiem Ci, że czułabym sie dziwnie. Absolutnie dziwnie :D i mówię to ja, człowiek z lasu :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wcale się nie dziwię czemu się zestresowała. Sama też bym miała stresa. Coś czuje, że i tak dobrze jej pójdzie. Ci cali marketingowcy wydają się być naprawdę sympatyczni. Mam nadzieję, że Lena dostanie tą pracę. O i jest i Mario. Fajnie ze sobą rozmawiają :D. I tak! Dostała tą pracę. Czekam na kolejną notkę. Życzę powodzenia na egzaminach - obiecałaś i będę czekać na twój taniec ala Klopp :D
    Pozdrawiam M.

    OdpowiedzUsuń
  5. U mnie i Martiny pojawiły się nowości na prawie wszystkich blogach, więc jeśli będziesz miała czas i chęci. I bardzo przepraszam za spam :D

    OdpowiedzUsuń