Czyli, jak przeżyć w pracy po pracowniczym wyjściu.
20 stycznia 2011
roku
Więcej nie piję…
Właśnie takie słowa wydusiłam z siebie, kiedy obudziłam się rano, a dźwięk
budzika wdzierał się do mojego mózgu siejąc spustoszenie. Byłam nieprzytomna,
blada i doskwierał mi ogromny ból głowy. Do tego strasznie mnie suszyło. Klnąc
pod nosem, że nie mam żadnych tabletek przeciwbólowych, musiałam zacząć
szykować się do pracy. Wiedziałam, że będzie to ciężki dzień. A na pewno
ciężkie będą pierwsze godziny. Darując sobie śniadanie – nie byłam wstanie
nic przełknąć- starałam się jakoś ogarnąć i przy okazji zdążyć na czas. I
na szczęście zdążyłam.
Wyglądaliśmy
identycznie. Wymęczeni, niewyspani i na dużym kacu. Jak sponiewierani przez
los. Markus wyglądał z nas najgorzej. Gdzieś zginął ten jego elegancki styl, a
pozostał człowiek skopany przez alkohol. Bo inaczej się tego określić nie dało.
Paul trzymał się najlepiej, choć nie odstępował puszki z colą na krok. A gdy
jego ulubiony napój się kończył, zaraz sięgał po następny.
Teraz siedział na
krześle z nogami opartymi o biurko. Na kolanach miał kalendarz, a przy uchu
słuchawkę, na której wisiał od dobrych trzydziestu minut. Bastian prawie leżąc
na biurku, zajmował się grafiką plakatów na imprezę. Dziwiłam się, że te jego
małe oczka, wychwytują poszczególne elementy obrazu na ekranie. Natomiast ja,
po wprowadzeniu danych do komputera, znów zajęłam się segregacją zdjęć, których
było mnóstwo. Starałam się skupić i ignorować ból głowy, który znów się
nasilał.
Blady Markus
wszedł do pokoju. Rozejrzał się dookoła i ciężko westchnął.
- Mam dość
–jęknął.
- Następnym
razem z bastuj z piciem – mruknął Bastian, bardziej do biurka niż do niego. Kątem
oka zauważyłam, jak Paul odkłada słuchawkę i znów sięga po puszkę.
- Muszę jeszcze
wydusić jeden tekst na stronę – ciągnął Markus. – I chyba puszczę pawia.
- Błagam, tylko
nie na moje biurko – powiedziałam, odsuwając się od niego.
- Mam zadanie.
Potrzebuję czegoś – rzucił Markus, ignorując moje słowa.
Nagle rozległ się szum
i Bastian wyleciał z pokoju. Wyprostowałam się i powoli spojrzałam na Paula, który
zaczął rechotać.
- Ten to nawet
na kacu ma niezły sprint – odparł Paul, bujając się na krześle.
- Co ty żeś mu
zrobił, że tak reaguje na twoje prośby? – zapytałam, spoglądając na rzecznika. –
Ma przez ciebie jakiś uraz.
- Nic mu nie
zrobiłem – jęknął Markus.
- Czemu jakoś ci
nie wierzę? – odparłam podejrzliwym tonem, co wywołało u Paula kolejny wybuch
śmiechu.
- Jesteś czarnym
charakterem mistrzu – rzucił nasz dyrektor i znów przysunął puszkę do ust.
- Zejdźcie ze
mnie – mruknął Markus. - Lena. – Spojrzał na mnie.
- Oho… Masz
słaby refleks i to ty dostaniesz mega ważne zadanie – wtrącił Paul.
- Dzisiaj to nie
oczekuj ode mnie, że będę dobrze reagować – odparłam. – Co masz dla mnie? – zwróciłam się do Markusa, który zaczął tupać nogą ze zniecierpliwienia.
- Potrzebuję na
naszą stronę nowych zdjęć z treningu. Chłopaki powinni być na boisku za jakieś
dwadzieścia – trzydzieści minut.
- Spoko. Świeże
i mroźne powietrze dobrze mi zrobi.
Jednak się
myliłam. Co prawda na dworze zrobiło mi się lepiej i ból głowy zelżał, ale za
to trzęsłam się z zimna. Byłam ciepło ubrana, a temperatura była, jak na razie
najwyższa odkąd przyjechałam do Dortmundu, jednak przez mój stan odczuwałam ją
o wiele niższą niż była w rzeczywistości.
Ściskając w ręku aparat, przeszłam
chodnikiem wzdłuż budynku, kierując się w stronę jednego z boisk. Otworzyłam
furtkę i weszłam na trawę, która pomimo zimy, jako tako się trzymała.
Odwróciłam się w stronę kolejnego, nieco mniejszego budynku, w którym mieściły
się między innymi szatnie dla wszystkich zawodników BVB. Korzystając z tego, że
jeszcze nikt się nie pojawił, zaczęłam sobie przypominać instrukcje Markusa
odnośnie zdjęć i obsługi aparatu.
- Lena! –
Usłyszałam męski głos. Odwróciłam się. Jürgen Klopp, trener pierwszego składu
Borussii szedł w moją stronę i uśmiechał się szeroko.
- Dzień dobry –
rzuciłam.
- Oddelegowali
cie do zadania na mrozie? Ci faceci nie mają serca – skwitował, poprawiając
okulary.
- Przeżyję.
Kiwnął głową i odwrócił się w stronę budynku. Klopp należał do ludzi wysokich i
zawsze uśmiechniętych. Choć sypał żartami, jak z rękawa, to jednak potrafił się
od czasu do czasu porządnie wydrzeć.
- No, w końcu
idą – odparł, wskazując brodą wejście. Odwróciłam się i spojrzałam na
wchodzących. Boisko zalewał mały tłum czarno żółtych postaci. Słychać było
śmiechy i głosy piłkarzy. Z daleka dostrzegłam znajome twarze.
- Lena
postanowiłaś potrenować z nami? – zapytał Kuba, kiedy razem z Piszczkiem podszedł
do mnie.
- Dzisiaj to
pewnie wyzionęłabym ducha – odpowiedziałam.
- No, wyglądasz
tak jakoś blado – ciągnął Błaszczykowski, przyglądając mi się dokładnie. –
Czyżby wczorajsze wyjście dawało ci się we znaki?
- Trafiłeś –
mruknęłam. – Przyznaję się, mam kaca.
- Będziesz się
bawić w paparazzi? – zapytał Łukasz, wskazując na aparat, który trzymałam w
ręku.
- Tak. To kara
za mój dzisiejszy kiepski refleks. Tak więc wiecie w jakim jestem stanie,
dlatego liczę na współpracę. – Kuba i Łukasz spojrzeli po sobie i zaśmiali się.
- Cześć –
usłyszałam za plecami. Odwróciłam się i uśmiechnęłam.
- Cześć Mario.
- Jednak tajna
akcja trwa dalej?
- Rozgryzłeś
mnie.
- Panowie… -
zaczął trener. – Dzisiaj będą zdjęcia, dlatego chociaż udawajcie, że ciężko
trenujecie. – Po tych słowach zawodnicy zaczęli się śmiać. – Przedstawiam wam
Lenę, nowy nabytek Paula z marketingu. Bądźcie grzeczni i nie przeszkadzajcie
jej w pracy. Będę też wdzięczny, jak nie będziecie przeszkadzać mi w pracy.
- No, trenerze –
jęknął Roman Weidenfeller, bramkarz.
- Dobra, dobra.
Do roboty. Na początek kilka kółeczek dookoła.
- Pogadamy
później – rzuciłam do chłopaków. Pokiwali głowami i przyłączyli się do reszty
drużyny.
Dzięki wizycie
na treningu, miałam okazję poznać całą drużynę BVB. No, prawie całą, bo na
koniec zostawiłam sobie naszego polskiego napastnika Lewandowskiego. Muszę
przyznać, że chłopaki okazali się być naprawdę sympatyczni i chętni do
współpracy. Myślałam, że mogę napotkać jakieś przeszkody, kiedy krążyłam między
nimi strzelając zdjęcia, ale jednak żadnych protestów nie było. Atmosfera była
luźna, z dużą domieszką humoru.
Korzystając z
chwili przerwy, podeszłam do polskiej części Borussii.
- Roberta
jeszcze nie poznałaś? – zapytał Łukasz, wskazując na niego.
- Nie.
- Robert
Lewandowski – powiedział, wyciągając rękę w moją stronę.
- Lena
Błaszczykowska.- Robert spojrzał na Kubę. – Nie jesteśmy rodziną.
- Miło poznać.
- Ciebie
również. Ustawcie się, uwiecznię was na pamiątkę – odparłam z uśmiechem,
cofając się.
Nagle moja stopa natrafiła na pachołek, który leżał na trawie.
Stopa zjechała w dół, a ja zachwiałam się. Moja ręka z aparatem wystrzeliła ku
górze, aby w razie upadku nic mu się nie stało. I już myślałam, że zaliczę
kolejną glebę stulecia, ale ktoś złapał mnie za ramię. Odwróciłam się i
uśmiechnęłam.
- Na ciebie to
zawsze można liczyć. Dzięki – powiedziałam, a Mario odwzajemnił uśmiech.
- Polecam się na
przyszłość. – Uniosłam kciuk do góry, a następnie spojrzałam na rozbawioną
trójcę. Przekręciłam oczami.
- Ustawcie się!
- Tak może być?
- Jak tam
chcecie – odparłam, robiąc zdjęcie. Pstryknęłam jeszcze kilka fotek i znów
spojrzałam na Maria.
- Teraz ty.
- Ja? Nie jestem
fotogeniczny.
- Przestań być
taki skromny i stawaj tam.
Popchnęłam go w stronę chłopaków. Bez dalszych
sprzeciwów ustawił się z Robertem, Łukaszem i Kubą. Coś zaczęli między sobą
szeptać, a następnie z minami niewiniątek spojrzeli na mnie. Zmrużyłam na nich
oczy.
- Jeśli wywiną
mi jakiś numer, to trzepnę ich tym aparatem – postanowiłam, a kąciki moich ust
wykrzywiły się w triumfalnym uśmiechu.
- Gotowi?
- Tak! – odpowiedzieli chórem. Nacisnęłam guzik, a oni, jak na komendę zrobili głupie
miny, które uwieczniły się na zdjęciu.
- Wredne małpy –
mruknęłam pod nosem.
- Co
powiedziałaś? – zapytał roześmiany Kuba.
- Jeszcze raz
dowcipnisie – zarządziłam, machając na nich ręką.
Drugie i trzecie
zdjęcie było identyczne, jak pierwsze. Dopiero przy czwartej próbie stanęli
normalnie i bez wygłupów. Gdybym była w pełni sił, to zrobiłabym im krzywdę.
Potem wszyscy ustawili się do dużego grupowego zdjęcia.
Zwieńczeniem mojego
zadania fotograficznego było to, że Błaszczykowski zabrał mi aparat i biegał z
nim po boisku robiąc zdjęcia wszystkiemu, co nalazło się na jego drodze.
- Taki duży, a
taki wariat – skomentował Klopp zachowanie swojego podopiecznego, a następnie
zaniósł się śmiechem, kiedy Kuba przeleciał obok niego z głośnym: wszyscy
mówimy, kochamy trenera.
-
Błaszczykowski! – warknęłam, zezując na niego. Nie miałam dziś ochoty na
segregację kolejnej porcji zdjęć, a pewnie większość tego, co sfotografował
Kuba nie przejdzie u Markusa.
- Co
Błaszczykowska?
- Oddawaj –
wysyczałam. – Czy tobie się do cholery nudzi?
- Uśmiechnij
się! – Aż mnie cofnęło, jak dostałam fleszem po oczach. – Piękna fotka.
- Dawaj –
wyciągnęłam rękę w jego stronę, a ten z rozbawieniem uniósł aparat do góry, tak
że nie mogłam go sięgnąć. Zlitował się nade mną Piszczek, który korzystając z
nieuwagi Kuby, sprawnie i szybko zabrał mu aparat.
- Trzymaj. –
Podał mi go.
- Dzięki
wielkie. Przypomnij mi, że mam ukatrupić twojego kumpla.
- No, nie złość
się już tak – powiedział Kuba, pukając mnie w ramię. Uśmiechnął się, a ja odwzajemniłam
uśmiech.
Wyszłam z
budynku, wciskając do torby pendriva, na którym znajdowały się zdjęcia, które dzisiaj ja i Kuba zrobiliśmy. Podobały mi się i przegrałam je
sobie na pamiątkę. Może to sentymentalne, ale z pewnością, jak będę w Polsce,
to będą dobrym bodźcem do wspomnień o Dortmundzie.
Zatrzymałam się
przy samochodzie i dalej grzebiąc w torbie, zobaczyłam, jak dwa rzędy dalej
stoi Lewandowski. Odwrócił się i wtedy nasze oczy się spotkały. Uśmiechnął się
i pomachał. Odmachałam, a Robert wsiadł do samochodu. Znów skupiłam się na
szukaniu kluczyków.
Nagle palcami natrafiłam na mały dziwny przedmiot, który
przyczepiony był do kluczy. Powoli wyciągnęłam go z torby. Otworzyłam dłoń i
spojrzałam na niewielką pszczółkę w koszulce z logo BVB. Do jej pleców, taśmą
klejącą, przyczepiona była zwinięta karteczka. Postawiłam torebkę na masce
samochodu i odczepiłam karteczkę. Zobaczyłam drobniutkie, nieco koślawe pismo.
Od twojej ekipy,
z którą przeżyjesz jeszcze nie jednego kaca.
Zaśmiałam się,
kręcąc głową. Musieli przyczepić mi brelok, kiedy byłam zajęta zdjęciami.
Wsunęłam karteczkę do kieszonki w torbie i raz jeszcze spojrzałam na pszczółkę
w mojej dłoni. Postanowiłam, że w zamian przytargam jutro do pracy coś
słodkiego.
- Lena. –
Podskoczyłam, a klucze wypadły mi z rąk. Szybko odwróciłam się.
- Jezu, prawie
miałam zawał – odparłam, a Łukasz zaśmiał się.
-Nie chciałem
cię przestraszyć. – Schylił się i podniósł klucze, o których zapomniałam.
Zobaczył breloczek i uśmiechnął się. Następnie oddał mi klucze.
- Jak mniemam
już po treningu?
- Tak. Jak
mniemam już po pracy?
- Tak.
- Jakieś plany?
- Dorwać się do
jedzenia. Mój żołądek zaczął normalnie pracować i jestem głodna, jak wilk.
- Może…- Ale nie
dokończył.
- Piszczu! –
Doszedł do nas głos Kuby. Łukasz odwrócił się i wtedy dopiero go zobaczyłam.
Uśmiechnął się z daleka.
- Tak?
- Już nie ważne
– odpowiedział, kierując się w stronę swojego samochodu. Na jego twarzy nadal
gościł szeroki uśmiech. Wsiadł do środka i po chwili ruszył w stronę szlabanu.
- Co on taki
zadowolony? – zapytałam, kiedy auto Błaszczykowskiego zniknęło nam z oczu.
- Nie mam
pojęcia.
- Chciałeś coś
powiedzieć.
- Właśnie… Może
zjemy razem obiad? Znam dobrą restaurację w centrum.
- Z chęcią.
Gdzie to jest?
- Jedź za mną.
- Tylko nie pędź
zbyt szybko, bo nie znam Dortumundu tak dobrze, jak ty.
- Nie ma sprawy.
– Uśmiechnął się do mnie i poszedł w stronę swojego samochodu. Wsiadłam do
swojego auta i odpaliłam silnik. Następnie ruszyłam za granatowym Audi.
Siedzieliśmy w
jednej z dortmundzkich restauracji, która głównie serwowała niemieckie potrawy.
Łukasz wybrał sandacza w sosie winno-berneńskim, a ja nadziewane kotlety
cielęce. Oba dania dodatkowo posiadały zestaw surówek i pieczone ziemniaki.
Byłam tak głodna, że myślałam, że wciągnę moją porcję razem z talerzem. Ale w
końcu było po czwartej, a to był mój pierwszy posiłek w tym dniu.
- To chłopaki
zrobili ci mały prezent – powiedział Łukasz, kiedy opowiedziałam mu o
znalezionym breloku.
- Byłam mile
zaskoczona.
- Jest taki sam,
jak mój.
- Pamiętam –
odparłam z uśmiechem, przypominając sobie nasze spotkanie. - Widziałam przy
naszym pierwszym spotkaniu.
- Gdzie oboje
robiliśmy za ludzi z baletu. Musieliśmy wyglądać komicznie w tych naszych
pozach, starając się, aby nie wybić sobie jedynek na tym lodzie.
- Byłam
zaskoczona, że żadne z nas nie oberwało kawą.
- Oberwało.
- Jak to?
Mówiłeś, że cię nie oblałam – rzuciłam, unosząc brwi do góry.
- Dopiero w domu
zobaczyłem, że mam ją na spodniach.
- Przepraszam –
jęknęłam z uśmiechem.
- W porządku.
Ale myślałem, że już cię nie spotkam, a tu taka niespodzianka.
- Świat jest
mały. Widocznie tak miało być. – Po raz kolejny uśmiechnęliśmy się do siebie.
- W sobotę gramy
mecz – zaczął, odkładając widelec i chwytając za szklankę z napojem.
- Ze VfB
Stuttgart. – Widząc minę Piszczka dodałam. – Co? Przecież muszę wiedzieć, co
się dzieje. Zresztą nie bądź taki ograniczony. Dziewczyny też mogą interesować
się piłką. I wierz mi, że duża ich część wie, co to jest spalony.
- Ja nic nie
mówię- odparł ze śmiechem.
- Co z tym
meczem?
- Przyjdziesz? –
Spojrzałam na niego. Czekał na moją odpowiedź. Szybko przekalkulowałam czas i
miejsce i doszłam do wniosku, że może zdążę na mecz. Jeśli uśmiechnę się do
Paula, to może puści mnie ciut szybciej i wtedy na pewno dojadę na czas.
- Przyjdę –
odpowiedziałam, a Piszczek uśmiechnął się po raz kolejny. – O ile zdążę. W
końcu mogłabym zobaczyć waszą grę na żywo. I w końcu Bastian przestanie się
mnie czepiać o to, że nie byłam na żadnym meczu Borussii.
- Poszukam cię
na trybunach.
- Powodzenia ci
życzę – skwitowałam, nadziewając ziemniaka na widelec.
- Pracownicy i
rodziny zawodników zawsze siedzą w jednym sektorze, więc może jeśli się nie
zakamuflujesz to jest szansa, że cię znajdę. Są to miejsca najbliżej murawy,
zaraz przy ławkach rezerwowych.
- Masz aż tak
dobry wzrok?
- Dobra, jak mi
podpowiesz, że to ty to będę wiedział.
- Jak zobaczę,
że się patrzysz, to podniosę rękę do góry – powiedziałam ze śmiechem.
- Zgoda.
- Zobaczymy, czy
naprawdę tak dobrze widzisz, czy tylko blefujesz.
- Eh, kobieto
małej wiary – mruknął Łukasz.
***
Ekipa dortmundzkiego działu marketingu miała kaca :D Jednak to nic dziwnego, w końcu mieli wyjście pracownicze. Dziś pojawił się też trener i reszta drużyny nieprzedstawiona z imienia i nazwiska - ale byli tu i Lena ma ich zdjęcia z treningu jako dowód :D
Mam nadzieję, że rozdział nie okazał się nudny.
A na koniec wasz- albo większości z was- ulubiony bromance:
Czyli Kuba i Łukasz w wersji: smile and hug po zdobytej bramce :D
Przysiadłam i przeczytałam od razu i cały czas się szczerzyłam do monitora haha Zachowanie Kuby było rozbrajające, on to naprawdę jak dzieciak :D Ale tworzą świetną ekipę, chociaż czekam niecierpliwie, aż Łukasz będzie zazdrosny o Lenę ;P Ciekawe kiedy Mario zaprosi ją na randkę, Piszczu chyba tego nie zdzierży ;P O ile w ogóle zaprosi... ;D
OdpowiedzUsuńKatherine :D
Cieszę się, że ci się podobało. Tak oni są, jak duże dzieci. Łukasz zazdrosny o Lenę - się zobaczy. A czy Piszczu musi wiedzieć o jej randce z Mariem? Hehe :D Na razie są na bardzo początkowej znajomości. Zobaczymy, jak to się u nich wszystko potoczy.
UsuńMój ulubiony bromance- ever! Kuba w Twoim opowiadaniu jest genialny, za każdym razem micha cieszy mi się do monitora. Skąd ja znam pracę na takim kacorze? ^^ Współczucia dla Leny :D
OdpowiedzUsuńObiad z Piszczem, jest czego pozazdrościć :D
Pozdrawiam :)
Hehe cieszę się :) I miał być genialny, a nie nudny i skrzeczący. Z pewnością domyślasz się, że to nie ostatni ich wspólny wypad. W końcu oboje odgrywają tu główne role :)
UsuńEkipa na kacu jest jeszcze bardziej zabawna niż bez kaca - serio ;) Biedna Lena taką ją wystawić na mróz. Kuba w tej części mnie rozwalił na łopatki. Nie ma to, jak obiad z Łukaszem, oby było ich jak najwięcej. Ach... też lubię ten bromance :D
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział.
Pozdrawiam M.
Fajnie, że ci się spodobało. No, chłopaki serca nie mają heheh. Bo Kuba to jest pozytywny i tak chcę go pokazać. Będzie ich więcej- wiadomo :) łatwo przewidzieć. :)
UsuńKac morderca, nie ma serca! Ale czasami sie wszystkim należy totalny reset. Ja to myślałam, że Bastian poleciał opowiadać WC o swojej imprezie.
OdpowiedzUsuńŁukasz coś ma do Leny! Ma coś do Leny! I bardzo dobrze :D Aż nie wiem co Ci jeszcze napisać. Bo rozdział mimo współczucia dla bohaterów mnie rozbawił :)
zapraszam corka-trenera.blospot.com
Na łowcach już jest !! I jest wspaniały jak zawsze !! <3. A tutaj kiedy ? :*
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :** i ściskam ;p