czwartek, 13 lutego 2014

Rozdział 13

"Na­wet jeśli nie jest od ra­zu wza­jem­na, miłość zdoła przet­rwać je­dynie wte­dy, jeśli is­tnieje is­kier­ka nadziei - bo­daj naj­mniej­sza - że zdobędziemy z cza­sem ukochaną osobę. A reszta jest czystą fantazją". 
Paulo Coelho

14 lutego 2011 roku

        Po powrocie do Dortmundu, rzuciłam się w wir pracy. Władze klubu postanowiły, że pora postawić większy nacisk na dziecięce drużyny i pokazać, jakie korzyści mają maluchy z bycia częścią Borussii. Ma to zachęcić do zwiększenia liczby młodych zawodników, a także ukazać, że sport też jest fajnym sposobem na spędzanie wolnego czasu. Dodatkowo 28 lutego miał się odbyć coroczny bal połączony z akcją charytatywną i w związku z tym wydarzeniem też mieliśmy masę roboty. Dzięki pracy nie miałam możliwości na dłuższe rozmyślanie o Łukaszu. Zresztą i tak zbyt długo rozczulałam się nad tą sytuacją, a do żadnych racjonalnych konkretów i wniosków nie doszłam.  Dlatego postanowiłam puścić ten incydent, w jak najgłębsze zakamarki swojego mózgu i sprawić by zniknął na dobre.

         Zaparkowałam na parkingu, niedaleko wejścia do budynku klubu. Od samego rana na dworze świeciło słońce. Nie było wiatru, nie padał śnieg… Idealna pogoda na walentynki dla zakochanych. Zgasiłam silnik, chwyciłam za torebkę. Powoli wysiadłam z samochodu.
- Lena!
         Podskoczyłam, zaciskając mocniej palce na pasku torebki. Nie wiem, co jest z tymi facetami, ale przez nich padnę w końcu na zawał, jak mamę kocham. Moje serce dalej waliło, jak młot, ale czułam, że powoli wraca do normalnego rytmu. Odwróciłam się. Paul gnał w moją stronę niczym biegacz zbliżający się do mety.
- Pali się? – zapytałam, kiedy zatrzymał się obok. Od tego małego sprintu nie dostał nawet zadyszki.
- Dobrze, że jesteś. Przejrzyj to, a następnie posegreguj gości. Masz tu też plan rozmieszczenia stołów, trzeba ich wszystkich jakoś usadzić. – Wepchnął mi żółtą teczkę w ręce. – Liczę na ciebie.
- A co z dzieciakami?
- Dzieciaki na dzisiaj przejmuje Bastian. Dostał wskazówki, co ma przygotować. Dzisiaj bal jest twój. – Spojrzał na zegarek. – Muszę pędzić na spotkanie. Do zobaczenia.
- Pa – rzuciłam do jego pleców, bo Paul już gnał w kierunku swojego samochodu. Zerknęłam na teczkę w swoich rękach. Nie ma co, zapowiada się pasjonujący dzień.

          Weszłam do naszego pokoju, który o dziwo na pierwszy rzut oka wydawał się być pusty. Podejrzanie rozejrzałam się po pomieszczeniu, ale nie zobaczyłam nic, co by mogło mnie zaniepokoić. Bastian czasem wpadał na głupie pomysły i wszystko, co odbiegało od normy mogło być spowodowane jakimś jego nowym numerem.
          Postawiłam torbę na kanapie i ściągnęłam kurtkę. W pokoju panowała nienaturalna cisza. Powiesiłam kurtkę i złapałam za torebkę. Podeszłam do biurka i wrzuciłam ją na dół. Dopiero kiedy usiadłam, zobaczyłam niewielką żółtą piłkę z czarnym serduszkiem i logiem Borussii. Stała oparta o monitor komputera, a tuż obok znajdowała się duża mleczna czekolada w krwistoczerwonym opakowaniu.
- Wesołych walentynek!
           Markus i Bastian wyskoczyli z naszego pokoju gospodarczego z szerokimi uśmiechami na twarzach.
- Ja nie obchodzę walentynek – skwitowałam. – Ale piłka jest w dechę – dodałam z uśmiechem.
- Dobra walentynkowy Grinchu – zaczął Bastian. – Ale czekoladą, chociaż się podzielisz? – Markus trzepnął go w ramię. – Co?
- To dla naszej ulubionej koleżanki z pracy – pociągnął Markus.
- Czuje się doceniona szczególnie, że jestem jedna – odparłam. – Dzięki chłopaki.
- Paul też się dołącza do życzeń, ale musiał…
- Wiem. Pędził na spotkanie – odpowiedziałam. 
          Nachyliłam się w stronę torby i wygrzebałam z niej trzy serca. Czekoladki były wielkości dłoni dorosłej osoby i smakowały naprawdę dobrze (zjadłam jedną wczoraj w domu – nie mogłam się powstrzymać). Odwróciłam się do nich i podałam każdemu po jednej.
- I to jest ta, co nie obchodzi walentynek – rzucił Bastian, odwijając czekoladkę.
- Bo nie obchodzę, ale pomyślałam, że będzie wam miło.
- Dla mnie to, to samo – ciągnął z pełną buzią.
- Dzięki – rzucił Markus. – Dobre to.
           Uśmiechnęłam się i podeszłam do biurka Paula. Położyłam serduszko na czarnej klawiaturze i odwróciłam się w stronę panów. Obaj zapychali się czekoladą.
- Nie zjecie mu jej, nie? – zapytałam, unosząc brwi do góry.
- Ja nie – odparł Markus, podnosząc ręce do góry.
- A ja nic nie obiecuje – powiedział Bastian i usiadł na swoim miejscu.

          Paul wrócił, ale zaraz znów zniknął. Zaraz po nim wyszedł Markus. W pokoju zostaliśmy we dwójkę. Bastian od jakiegoś czasu znajdował się w pokoju gospodarczym i pałaszował jakieś jedzenie, które przytargał ze sobą z domu. Ja wisiałam na telefonie od dobrych dziesięciu minut i rozmawiałam z zastępcą dyrektora Medycznego Centrum Dziecka w Dortmundzie. To właśnie na ten szpital zbierane będą fundusze. Oprócz tego pisałam maila do kolejnej gazety, która wypytywała się organizację balu. 
          Oparłam słuchawkę o ramię i przetrzymałam ją brodą. O wiele łatwiej pisze się dwoma rękoma niż jedną, jak dzięcioł. Poprawiłam nieco pozycję, w której siedziałam i właśnie wtedy usłyszałam ciche pukanie. Drzwi otworzyły się i w pokoju pojawiła się głowa Piszczka. Nasze oczy szybko spotkały się, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. Odwzajemniłam go i gestem zaprosiłam Łukasza do środka.
- Siadaj – powiedziałam bezdźwięcznie. Zajął miejsce na kanapie i wlepił we mnie swoje niebieskie oczy.
- Przygotowany został specjalny plan na ten wieczór – powiedziałam do słuchawki i jednocześnie wklepałam kolejne zdanie do meila. Poszperałam w papierach odnajdując potrzebną mi kartkę. – Nie wiem, jakim cudem państwo tego nie otrzymali… Tak… - Kolejne uderzenia palców o klawiaturę. – Dowiem się, jak tylko nasz kierownik wróci ze spotkania... Oczywiście, mogę to sprawdzić. – Wklepałam kolejne zdanie i podniosłam się z krzesła. – Zrobiliśmy listę mediów, które mają się pojawić. – Podeszłam do szafy i wyciągnęłam z niego segregator. – Tak… Sprawdzę to, a jak pojawi się kierownik, to skontaktuję się z panem… Również dziękuję za miłą rozmowę. Do widzenia.
           Odwróciłam się i spojrzałam na rozbawioną twarz Łukasza. Uniosłam brwi do góry nie wiedząc, co go tak bawi, ale kto zrozumie facetów. Wróciłam do biurka i odłożyłam telefon na miejsce. Segregator nadal ściskałam w ręku.
- Cześć – rzuciłam. – Co cię do mnie sprowadza?
- To było niezłe – odparł. – Masz dobrą podzielność uwagi. Fajnie to wyglądało.
- Ty umiesz grać w piłkę, a ja robić pięć rzeczy na raz. – Łukasz uśmiechnął się.
- Wpadłem tylko na chwilę – powiedział, wstając z miejsca.
- Po coś konkretnego?
- Chciałem się dowiedzieć, czy masz jakieś plany na dzisiaj.
- Nie.
- To może dasz się namówić na wyjście na miasto? Jest fajna pogoda, to można trochę połazić.
- Jasne, czemu nie.
- O której kończysz?
- Dzisiaj o trzeciej.
- Spotkamy się o czwartej pod twoim blokiem.
- Pod moim blokiem? – zapytałam, ale Piszczek już doleciał do drzwi.
- Tak. Do zobaczenia. – I już go nie było.
           Przez chwilę wpatrywałam się w miejsce, w którym stał, a następnie pokręciłam głową. Zagryzłam wargę i przeklęłam cicho pod nosem.
- Jasne, czemu nie – powtórzyłam, zgrzytając zębami. – Ale ze mnie idiotka.
           I zanim zdążyłam się zorientować, co właśnie zamierzam zrobić, uderzyłam się segregatorem w czoło. Z moich ust wydobył się cichy jęk, a pokój wypełnił się głuchym stuknięciem.
- Co ty robisz? – Z pokoju obok wyłonił się Bastian.
- Nie chcący się uderzyłam – odpowiedziałam, siadając przy biurku z kwaśną miną.
- Nieźle – odparł i znów zniknął w pokoju gospodarczym.
- Ta nieźle – mruknęłam sama do siebie.

           Byłam zła na siebie, że tak szybko zgodziłam się na dzisiejsze wyjście z Piszczkiem. I to właśnie w taki dzień. W dzień, w którym od kolorowych serduszek i skrzydlatych aniołków robiło się niedobrze. Odpowiedziałam tak spontanicznie, że mój mózg nie zdążył racjonalnie przemyśleć jego słów. Winę ponoszę ja i to ja będę musiała się zmierzyć ze swoim mózgiem, który najwidoczniej przy Łukaszu traci kontrolę. A ja tą kontrolę chcę zachować.  Choć normalnym wyjściem z tej sytuacji byłoby odwołanie spotkania, to jednak nie mogłam zdobyć się na odwagę, by sięgnąć po telefon. Klamka zapadła, idziesz i już. Boże… Jak ciężko być kobietą, która nie wie, co robi… Brawo Lena, nadajesz się na bohaterkę jakiegoś kiepskiego romansidła.

            Wyszłam z budynku. Na dworze nadal świeciło ciepłe słońce, które sprawiało, że ten dzień był o wiele przyjemniejszy niż poprzednie zimowe dni w Dortmundzie, w które padało, wiało i mroziło aż do szpiku kości.   Namierzyłam swoje niebieskie auto i ruszyłam w jego stronę. Z kieszeni w kurtce wyciągnęłam kluczyki. W połowie drogi zobaczyłam zbliżającego się Maria. Machnęłam w jego stronę.
- Cześć – rzuciłam, kiedy zatrzymaliśmy się.
- Miło cię widzieć- powiedział z uśmiechem.
- Nie postoję i nie pogadam z tobą, bo trochę się spieszę.
- Szkoda. Widzę, że jesteś umówiona.
- Takie tam spotkanie dwóch znajomych – odpowiedziałam szybko.
- Eh, wiedziałem, że powinienem zadzwonić. Sam chciałem cię dzisiaj gdzieś wyciągnąć. Wiesz… jak para kumpli, jakieś gry na konsoli czy coś.
-Gry brzmią świetnie. Może następnym razem.
- Pewnie.
- Do zobaczenia. – Już zamierzałam go minąć, kiedy Mario odezwał się po raz kolejny.
- Lena, czekaj.
           Odwróciłam się w jego stronę i uśmiechnęłam się. Jego brązowe oczy utkwione były w mojej osobie.
- Mam coś dla ciebie.
- Dla mnie?
           Z torby, która wisiała na jego ramieniu, wyciągnął niewielkiego pluszowego lwa. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, bowiem pluszak ten prezentował miniaturowego Simbę, lwa z mojego ulubionego animowanego filmu Disneya. Przejęłam misia i uściskałam Maria.
- Wiedziałem, że ci się spodoba.
- Pamiętałeś, że lubię Króla Lwa.
- Prowadziliśmy w końcu debatę na ten temat.
- Ty byłeś za Alladynem. – Pokiwał z uśmiechem głową. – Też mam coś dla ciebie. 
           Otworzyłam torebkę i wygrzebałam z niej kolejne czekoladowe serduszko, jedyne jakie mi zostało (Bastian dorwał się do mojej torebki, kiedy ja wyszłam coś zjeść). Podałam mu je.
- Dzięki.
- Dla mojego kumpla, którego pokonam w pierwszej grze, w jaką zagramy.
- Na to nie licz.
- Zobaczymy – odpowiedziałam, wzruszając ramionami. Mario zaśmiał się. – Do zobaczenia.
- Do zobaczenia. – Posłaliśmy sobie uśmiechy, a następnie każde z nas ruszyło w swoją stronę.

           Kiedy przez okno w kuchni dostrzegłam znanego mi piłkarza, wyszłam z domu. Zbiegłam po schodach i wynurzyłam się na zewnątrz. Znów powitały mnie jasne promienie słońca. Poprawiłam szalik, który zawiązany był wokół mojej szyi, a następnie wciskając klucze od domu do torebki, ruszyłam w stronę Piszczka. Odwrócił się, słysząc moje kroki.
- Cześć – rzucił z uśmiechem.
- Cześć.
- Gotowa?
- Zależy, na co?
- Zabiorę cię w fajne miejsce – powiedział tajemniczo. Uniosłam brwi do góry. – Żadne ekstremalne, słowo. Nie zrobimy sobie krzywdy.
- Prowadź.

           Moja mina musiała być bezcenna, kiedy zobaczyłam miejsce wybrane przez niego. Łukasz, bowiem zabrał mnie na lodowisko. Zabrał na lodowisko największą łamagę w tej dziedzinie. Ba, największą na świecie. Nigdy nie opanowałam jazdy na łyżwach. Mój mózg i moje ciało musi mieć po prostu jakiś defekt. Nic więc dziwnego, że z przerażeniem spoglądałam na jeżdżących ludzi – małych i dużych.
- Nie będzie tak źle – powiedział Piszczek, podając mi wypożyczone łyżwy.
           Odeszliśmy na bok i ruszyliśmy w stronę ławek. Usiedliśmy na pierwszej z brzegu. Łukasz szybko wskoczył w swoje łyżwy. Ja ociągałam się. Następnie z niepewną miną wstałam i żadna nowość, zachwiałam się.
- Masz minę, jakbym kazał ci wyskoczyć z samolotu bez spadochronu – skomentował Piszczek.
- Bo ja nie umiem jeździć – odpowiedziałam z godnie z prawdą. – Na rolkach daję radę, ale to wykracza poza moje możliwości.
- Nauczę cię.
- O, nie jedni już próbowali – rzuciłam. – Czuję, że to skończy się katastrofą. W najlepszym wypadku wyląduję na izbie przyjęć.
- A w najgorszym? – zapytał ze śmiechem.
- W kostnicy – skwitowałam. Łukasz zamrugał i wybuchł śmiechem. – Cieszę się, że cię to bawi.
- Choć, we dwoje damy radę.
- Skąd w ogóle taki pomysł? – zwróciłam się do niego, kiedy doczłapałam się do ogrodzenia.
- Od czasu do czasu trzeba zrobić coś innego.
- W sumie racja – powiedziałam, wzruszając ramionami. 
           Doszliśmy do bramki. Łukasz wyszedł na lód jako pierwszy. Zacisnęłam usta i postawiłam jedną nogę na lodzie. Zamarłam. Piszczek odwrócił się i spojrzał z uśmiechem w moją stronę.
- Chyba teraz nie stchórzysz?
- Boże… Wybiję sobie zęby. Ja to czuję. Wybiję zęby… I wiesz – podniosłam głowę do góry – ja lubię swoje zęby. Może nie są idealne, ale są moje.
- Tobie i twoim zębom nic nie będzie. Zaufaj mi.
           Wzięłam głęboki oddech i wychyliłam się do przodu. Moja druga noga dołączyła do pierwszej, która czekała na nią na lodowisku. Czułam, jak wszystkie mięśnie zaciskają się.
- A teraz powoli do przodu. Ugnij lekko kolana, abyś lepiej złapała równowagę – instruował mnie Piszczek. – Rozluźnij się.
- Rozluźnij się? – mruknęłam pod nosem i zakołysałam się. To wystarczyło, aby runąć na dół, obijając sobie przy tym tyłek. Komentarz w postaci: ała, kurwa to bolało, pozostawiłam dla siebie.
- Nic ci się nie stało?
- Nie, choć moje cztery litery mają inne zdanie. – Łukasz zaśmiał się i wyciągnął w moją stronę ręce. Złapałam je, a on pomógł mi wstać.
- Jeszcze jedna próba?
- Tylko proszę – jęknęłam. – Nie puszczaj mnie.
- Nie puszczę.

           Łukasz nie puścił mojej ręki ani razu. Dzięki temu nie zaliczyłam więcej upadków. Jeździliśmy wolno, tuż przy bandzie i muszę przyznać, że było całkiem fajnie. Mimo wszystko, kiedy ściągnęłam łyżwy poczułam się znów pewniej, bezpieczniej i bardziej stabilniej.
           Wyszliśmy z lodowiska i skierowaliśmy się w stronę głównego placu. Tam ze wszystkich stron otaczały nas drewniane budki, które oferowały przeróżne smakołyki, upominki, ubrania i inne rzeczy, które można było nabyć. Ludzi było sporo, więc co jakiś czas musieliśmy iść wężykiem, aby przejść jakiś odcinek.
            Zatrzymaliśmy się przy stoisku pulchnego mężczyzny, który w swoim asortymencie posiadał koszulki z zabawnymi napisami i inne śmieszne rzeczy, jak zapalniczki, długopisy, sztuczne brody i maski i tak dalej. Zaczęłam przymierzać wymyślne ogromne okulary, robiąc przy tym jeszcze głupsze miny. Następnie obejrzałam kolekcję smyczy do telefonów z dziwnymi ślaczkami. Po chwili obok mnie pojawił się Łukasz z kubkiem gorącej czekolady.
- Dzięki. – powiedziałam, przejmując tekturowy parujący kubek. – Może do tego jakieś ciacho?
- Mnie nie musisz dwa razy namawiać – odparł.
           Rozejrzałam się dookoła. Naprzeciwko młoda kobieta sprzedawała kruche ciasteczka i paszteciki nadziewane mięsem. Podeszłam do stoiska i spojrzałam na kolorowe ciastka w kształcie małych i dużych serduszek. Jedne miały wytłoczone napisy Ich Liebe Dich, a inne pokryte były czerwonym i białym lukrem. Poprosiłam, aby sprzedawczyni włożyła do woreczka pierwsze lepsze ciastka, bo i tak nie mamy zamiaru ich oglądać, tylko od razu zjeść. Po chwili z pełnym workiem łakoci, wróciłam do Piszczka, który stał kawałek dalej i rozmawiał z jakimś mężczyzną, który sprzedawał klubowe gadżety. Oczywiście przeważały barwy Borussii, ale znaleźć tam można było także koszulki czy smycze Realu Madryt, poduszki i kubki Barcelony lub szaliki reprezentacji Niemiec.
- A tobie tylko piłka w głowie – powiedziałam, podchodząc do niego i zaglądając mu przez ramię.
- Tak patrzę z ciekawości.
- I co? Jest coś fajnego?
- Raczej nie zbieram takich gadżetów – odpowiedział.
- A ja wręcz przeciwnie – rzuciłam, wciskając się bliżej wieszaka z koszulkami. – Mam już szalik, breloczek, kubek i małą piłkę z BVB.
- Kolekcjonerka?
- Raczej zdobywca – odparłam. – Wszystko to dostałam. I są to rzeczy naprawdę fajnie zrobione, że na pewno u mnie zostaną. Brakuje mi tylko koszulki. Niedługo zacznie się robić ciepło i będzie można chodzić w niej na mecze. – Spojrzałam na niego z uśmiechem. – Myślisz, że jak się zgłoszę do was, to dostanę wasze oryginalne koszulki z podopisami? Fajnie byłoby mieć w szafie całą waszą drużynę.
- Myślę, że problemu nie będzie. Będziesz mogła chodzić w nich na zmianę.
- O, nie. Kolekcja ta wysiałaby w szafie, abym mogła się nią chwalić – opowiedziałam z udawaną powagą, a Łukasz zaczął się śmiać. – Mogłabym mówić: zobacz, mam w szafie oryginalnego Piszczka, chcesz zobaczyć?
- A ten ktoś mówi: wolę Błaszczykowskiego.
- Błaszcza pokażę za dwie dychy.
- Zgoda.
            Spojrzeliśmy na siebie i wybuchliśmy śmiechem. Mężczyzna, który obsługiwał stoisko z pewnością nas nie rozumiał, bo od początku rozmawialiśmy po Polsku, ale dołączył do wspólnego rechotania. Zaopatrzyłam się w długopis Borussii i jako pierwsza ruszyłam w stronę tłumu. Łukasz powiedział, że mnie dogoni. Próbowałam zobaczyć coś poprzez ludzi, którzy przechodzili obok, ale oprócz budek nie widziałam nic innego. A wzrokiem szukałam, jakiegoś miejsca, w którym można by było zjeść coś konkretnego, bo zdążyłam już poważnie zgłodnieć. Choć nadal w kieszeni miałam słodkie ciastka, to jednak zapychały one żołądek tylko na chwilę. 
            Łukasz pojawił się obok po jakiś pięciu minutach.
- Co tam wypatrzyłeś? – zapytałam, spoglądając na siatkę w jego ręku.
- Dla ciebie z okazji walentynek – powiedział, podając mi pakunek.
- Dzięki, ale… ja nic dla ciebie nie mam.
- Twoje towarzystwo mi wystarczy – odpowiedział, a ja poczułam, że zaraz zrobię się czerwona. Otworzyłam siatkę i wyciągnęłam z niej żółtą koszulkę z czarnymi wstawkami. Koszulkę Borussii. Uśmiechnęłam się szeroko i odwróciłam ją. Na plecach zaraz nad numerem 16 znajdowało się nazwisko Błaszczykowskiego.
- Do kompletu. Teraz masz, w czym przyjść na mecz.
- Jest świetna, dzięki. – Raz jeszcze uśmiechnęłam się i spojrzałam na Piszczka. – Były inne?
- Były. A z tą coś jest nie tak?
- Nie obrazisz się, jak zrobię małą zamianę.
- Myślałem, że lubisz Kubę.
- I pewnie to nazwisko…
- Też – odpowiedział ze śmiechem. – Idź i zrób tą zamianę. Ja poczekam.
            Kiwnęłam głową i ruszyłam w stronę stoiska z gadżetami klubowymi. Po kilku minutach byłam z powrotem. Musiałam zrobić slalom między mnóstwem zakochanych par, które teraz dominowały na placu. Znalazłam go stojącego przy stoisku z kawą, tam gdzie się rozdzieliliśmy.
- I jak twoja zamiana?
- Udana.
            Piszczek wskazał brodą koszulkę. Rozwinęłam ją i z triumfem zaprezentowałam. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Była to jego koszulka. Nad numerem 26 widniało jego nazwisko. Następnie powoli złożyłam ją i włożyłam do siatki. Siatka bezpiecznie spoczęła w mojej torebce.
- Idziemy coś zjeść?
- Tak.

            Z daleka zobaczyliśmy niewielką kawiarnię. Dzisiaj z okazji walentynek restauracje były pełne, więc od razu zrezygnowaliśmy ze wpychania się w takie tłumy. Postawiliśmy na kawiarnie, mając nadzieję, że i tam uda nam się coś zjeść. Łukasz wszedł do środka, aby zająć stolik i zamówić coś do jedzenia, a ja stałam przed lokalem i wisiałam na telefonie.
            Rozmowa z tatą ciągnęła się chyba w nieskończoność. Co chwile ktoś na mnie wpadał, więc wycofałam się w stronę budek. Tam odpowiadając na kolejne pytania ojczulka, opowiadając mu o pracy i ostatnim meczu, zobaczyłam wiszący szalik. Cały czarny, bez żadnych frędzli i innych lipnych ozdób, ciepły, ale nie za gruby, idealnie nadawał się dla mężczyzny. Na migi wytłumaczyłam sprzedawcy, co chcę od niego kupić, a następnie z zapłaconą zdobyczą, wróciłam pod kawiarnię. Postałam jeszcze chwilę, a po pożegnaniu się z tatą, weszłam do środka.
            Poczułam ciepło i zapach kawy, który roznosił się po lokalu. Z daleka zobaczyłam siedzącego Łukasza. W środku nie było dużo ludzi. Dwie pary i trzech mężczyzn, którzy z papierami dyskutowali na jakiś temat. Wszyscy mięli zacięte miny i przez chwilę myślałam, że zaczną się o coś kłócić. Jednak ci dalej spokojnie debatowali.
            Zatrzymałam się przy naszym stoliku, tuż za jego plecami.
- Przepraszam, że tak długo.
- Nie ma sprawy. – Odłożył telefon na stolik. Przełożyłam szalik do drugiej ręki, a następnie zarzuciłam mu go na ramiona. Owinęłam wokół jego szyi i z uśmiechem na ustach, usiadłam naprzeciwko niego. On również się uśmiechnął.
- A to, za co?
- Z okazji walentynek – powiedziałam. – Teraz przynajmniej będzie ci ciepło.
- Przyda się. Swojego i tak nie znalazłem. Dzięki.
- Co nam zamówiłeś?
- Nie mają za dużego wyboru, więc wzięłam naleśniki.
- Dobry wybór.

            Okazało się, że Łukasz zostawił samochód pod moim blokiem. Tak, więc drogę powrotną także przeszliśmy razem. Śmiejąc się i rozmawiając na różne tematy, zajadaliśmy się wcześniej kupionymi ciastkami. Na dworze zrobiło się chłodniej, więc opatulimy się szczelniej szalikami. Piszczek naciągnąć czapkę prawie na sam nos, a ja próbowałam zasłaniać się kapturem od wiatru, który znów się pojawił. Zatrzymaliśmy się przy jego samochodzie.
- Dzięki za spotkanie – powiedziałam.
- Ja również dziękuję. Spotkamy się jeszcze?
- Tak, pewnie.
            Łukasz uśmiechnął się. Spojrzałam w jego niebieskie oczy i odwzajemniłam uśmiech. Powinnam pożegnać się i iść do domu, ale coś kazało mi zostać. I stałam tam, a on zbliżył się do mnie i znów złączył nas pocałunek. Moje serce przyspieszyło. Jego dłonie znalazły się na mojej tali, a ja delikatnie oplotłam jego kark rękami. Czułam pod palcami szalik, który dzisiaj ode mnie dostał. Do mojego nosa doszedł przyjemny zapach jego perfum, które tak mi się podobały. Był to spokojny pocałunek, dzięki któremu chcieliśmy zatrzymać tę chwilę tak długo, jak się tylko da.
            Puściłam go i odsunęłam się. Otworzyłam powoli oczy. Łukasz lekko uśmiechnął się.
- Do zobaczenia – wydusiłam z siebie.
- Do zobaczenia.
            Odwróciłam się i szybkim krokiem ruszyłam w stronę klatki. Czułam, jak piłkarz odprowadza mnie wzrokiem. Kiedy zniknęłam za drzwiami, usłyszałam odjeżdżający samochód.


 ***
Postanowiłam ten odcinek przetrzymać aż do walentynek i udało się :D Mam nadzieję, że jakoś wynagrodzi wam ten długi czas oczekiwania na kolejny rozdział. Oby następny udało mi się wrzucić szybciej :)
















Trener Klopp też się wkręcił w to serduszkowe święto i pokazuje, gdzie ma cały klub BVB. 

A na koniec - KUBA! 
Dla wszystkich pań z okazji walentynek :)













Pozdrawiam!


Tak zwany Edit :D 
Utworzyłam zakładkę Spam - w końcu :D Tam zostawiajcie mi informacje o nowych notkach u was. Myślę, że to pomoże mi w jakiś sposób być na bieżąco z waszymi historiami, bo nie ukrywam, ale czasami się gubię, gdzie byłam, a gdzie nie :) 
Pozdrawiam!

9 komentarzy:

  1. Mam podobne odczucia co do Walentynek. Wszędzie aniołki i serduszka, ale jakbym dostała koszulkę i piłkę to bym padła z zachwytu. Wspaniała randka na lodowisku a potem pocałunek, o mamusiu... Zrobiło się dość poważnie. Lena jeszcze się broni, ale coś do Piszcza czuje. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :)

    PS. http://sniadaniedolozkaa.blogspot.com/ zapraszam na szósty rozdział Śniadania do łóżka. Jak potoczy się dalsza znajomość Franka i Ingi?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak widać Lena broni się przed Piszczem na razie rękami i nogami :D Ale ten typ tak ma. Nie powiem, ale zaskoczyłaś mnie tym opowiadaniem o skokach - nie spodziewałam się :D

      Usuń
  2. Witam. Przeczytałam i muszę powiedzieć, iż dobrze, że przytrzymałaś ten rozdział do walentynek :) Dobrze się go czyta, a chemia między Łukaszem i Leną wyczuwalna na kilometr . Uwielbiam takie historie więc będę czytać następne odsłony :) Pozdrawiam i melduję, że wrzuciłam linki do moich blogów w zakładce SPAM :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że ci się spodobało :) Próbuję ją wepchnąć w ręce Piszcza, ale na razie dziewczyna się stawia :D

      Usuń
  3. Przemierzając Poznań doznałam przecukrzenia i w ogóle wszystkiego. Dlatego uważam, że dzisiejszy dzień powinien zniknąć z kalendarza.
    Jak wdać mimo że WalęWTynki :D to Lena miała ostry dzień. Ale o jej relaks zadbał Piszczek (choć nie wiem jak można relaksować sie przy obiciu tyłka) i w sumie z rozdziału na rozdział co raz bardziej Lenę do niego ciągnie chociaż sie przed tym broni. a ja nie wiem czemu. Łukasz to takie fajne dziecko no :D Więc myślę, że Lena wkońcu niech wrzuci na luz i da sie ponieść :D
    Buźka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że następna osoba jest nastawiona antywalentynkowo :D Hehe tak to był istny relaks dla przerażonej Leny :D Hehe fajne dziecko - dobre. Niestety Lena na razie mi się stawia i nie chce "dać się ponieść" :D

      Usuń
  4. Boże! Już myślałam że przy tym drugim pocałunku pójdziesz dalej... A tu nic!
    Ale mam nadzieję że będzie to tzw. "do trzech razy sztuka" :-)
    Czeekałam na ten rozdział i się nareszcie doczekałam :D
    Ja też wolałam walentynki spędzic aktywnie i zimowe ... ale na stoku :)



    Boże jaki ten komentarz jest bez sensu no ale po 7 godzinach w aucie jestem wykończona
    Pozdrawiam i zajrzy do spamu :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe tak Lena się strasznie opiera, by "iść dalej" :) No, się okaże czy będzie to do trzech razy sztuka. :)

      Usuń
  5. Zapraszam serdecznie na corka-trenera.blogspot.com na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń